Pokazywanie postów oznaczonych etykietą JESIEŃ. Pokaż wszystkie posty

Rejs po Jeziorze Brienz, Wodospad Giessbach, Netflix i słynne molo w Iseltwaldzie.

    Odkąd pierwszy raz zobaczyłam jak bardzo turkusowa jest woda w jeziorze Brienz zakochałam się w tym miejscu. 


    Ten odcień zawdzięcza osadom lodowcowym, które niesione są przez lodowate wody rzek Aare - od północy i Lütschine - od południa. Na wschodzie miasteczko Brienz a na zachodzie Interlaken. Z jednej strony słynny grzbiet Alp Ementalskich Hardergrat. Można przedreptać go w jeden dzień jeśli tylko nie boi się wysokości, ma odpowiednie buty i jest w dobrej kondycji. Rok temu o nim pisałam, jak zrobić go w krótszym czasie i się nie zajechać tu KLIK. Warto sobie taką wycieczkę zorganizować! Z drugiej ciemne, gęste lasy jodłowe z których wyłaniają się to tu to tam wodospady, malusie poukrywane wioski, hotel z wieżyczkami jak pałacyk i zameczek na wodzie. Czy komuś jeszcze jest mało?

    Brienz, Hotel Giessbach, Iseltwald i kilka innych mieścinek przytulonych do jeziora ma do zaoferowania więcej niż się wydaje. Do każdej z nich można dojechać samochodem. Można tez dopłynąć pięknym statkiem wycieczkowym, który przez większość dnia kursuje między wschodnią a zachodnią strona jeziora, zahaczając zygzakiem o te wszystkie piękne miasteczka. Taki rejs marzył mi się jak tylko zobaczyłam to miejsce pierwszy raz.




    My mieszkamy niedaleko Brienz, więc tu zaczynamy swój rejs. Bilety kosztują spoooro, ale warto się zrujnować za takie doznania. Jest też kilka sposobów jak obniżyć cenę biletu. Jeśli planujemy dużo zwiedzać, to warto zainwestować w Half Fare Card, która kosztuje CHF120 i z tą kartą za bilety wstępu na rejsy, kolejki górskie i wszystkie inne atrakcje w Szwajcarii włącznie z komunikacją miejską/międzymiastową płacimy tylko połowę. Karta ma ważność jednego miesiąca i można ją kupić tu KLIK. Sami z niej korzystaliśmy. Można też zaplanować rejs w dzień swoich urodzin a odbędzie się on wtedy za darmo. My korzystaliśmy z nieistniejącej już oferty poniedziałkowej, kiedy za bilet całodniowy płaciło się połowę, czyli CHF39.


    Bilety można kupić przez Internet tu KLIK albo po prostu w kasie przy przystani. Nam zależało na poniedziałkowej okazji. W trakcie rejsu pogoda wyjątkowo dopisała, chociaż w drodze powrotnej zmarzliśmy okrutnie. Warto sobie odpuścić rejs kiedy nad jeziorem wisi gęsta chmura, bo nie zobaczymy tego wszystkiego na czym nam zależy. I obowiązkowo podziwiamy z pokładu zewnętrznego. Klasa 2 znajduje się na dolnym poziomie, klasa 1 pięterko wyżej. W drodze powrotnej dopłacamy i rozlewający się pod nami turkus lodowcowej wody oglądamy z góry. 



    W czasie rejsu zatrzymujemy się przy wodospadzie Giessbach. Dobijamy do pięknej drewnianej przystani, stąd możemy dojść spacerkiem do położonego 100 metrów wyżej XIX wiecznego Grand Hotelu Giessbach. Możemy też wsiąść do kolejki linowo szynowej, która kursuje tu prawie tak samo długo jak stoi hotel. Jest to przystanek, na którym warto wysiąść i zwiedzać. 





Wodospad po deszczu słychać z daleka i ta unosząca się wokół niego mgiełka.

Mieć widok z okna na turkusowe wody jeziora z jednej strony, a z drugiej na wodospad i sunące nisko chmury - zawsze!

Wagonik kolejki kursującej między przystanią i hotelem
    Jednym z kolejnych, wartych wspomnienia przystanków jest miasteczko Iseltwald. Zanim jednak do niego dopłyniemy, na horyzoncie pojawia się zameczek. Jakby wyrastał ze środka jeziora, ale w rzeczywistości stoi na maleńkim półwyspie. Wybudowany na początku XX wieku Zamek Seeburg pierwotnie pełnił funkcję sanatorium. Obecnie mieści się w nim centrum konferencyjne i spa. Na teren posiadłości nie można sobie od tak wejść, ale i najlepiej podziwiać go właśnie z dystansu. 




    Miasteczko jest maleńkie ale bardzo urocze, ma krótką promenadę, w lecie domy obwieszone są intensywnie czerwonymi pelargoniami, w ogródkach przydomowych kwitną dalie, słońce odbija się w tej absolutnie turkusowej wodzie i jeśli gdzieś na świecie znajduje się rajskie miasteczko, to jest ono właśnie tu.



    A przynajmniej znajdowało do 2020 roku. Miasteczko, w którym mieszka niespełna 500 osób, które i tak rocznie przyciągało i przyciąga mnóstwo turystów głównie dzięki właśnie tej pięknej pocztówce z zamkiem na wodzie, zyskało nowy powód do pielgrzymek.

    Końcem 2019 roku, na Netflix wskoczył koreański melodramat Crash Landing on You. Serial zyskał ogrooomną popularność w Korei ale i na całym świecie. Ale co to ma wspólnego z Iseltwaldem? Jedna ze scen została nakręcona właśnie tu, na malutkim molo przy przystani do której dopływają statki*. Miejsce stało się kultowym dla fan(atyk)ów serialu, a kilkumetrowy podest zalała ciężka do powstrzymania fala turystów (głównie) z Azji. Wiem, bo widziałam. 
    

    Do Iseltwaldu przyjeżdża kilkadziesiąt autokarów z turystami dziennie. Chcąc poradzić sobie z taką ilością ludzi, miasto musiało przedsięwziąć specjalne środki. Żeby coś z tego mieć, oprócz (niepotrzebnej) dodatkowej sławy zamontowało bramkę na opłaty. Dla garstki ludzi zwyczajne życie stało się udręką.

    Wjazd od strony głównej drogi to jedna, wąska dróżka. Będąc tam po raz pierwszy,  jesienią 2019 roku ciężko nam było znaleźć miejsce do parkowania, tak mała jest to wioska. Było cicho, kameralnie i oprócz nas tylko lokalsi. Słychać było chlupiącą wodę w jeziorze, a myśmy się czaili czy warto zakłócać ten dziewiczy spokój bzyczeniem drona. Przysięgam, tak było.

    Jakież było moje zdziwienie, gdy dopływaliśmy do przystani, a tam kolejka była długa i ciągle rosła. Na brzegu podestu scena, która wyglądała za każdym razem tak samo, tylko zmieniali się ludzie. Osoba robiąca zdjęcie i osoba/y fotografowana. Siedzi, stoi, przód, bok, tył, serce ułożone z rąk, zdjęcie, film, gotowe. Następny. Nie wierzyłam i nie wyobrażałam sobie tego do momentu, aż zobaczyłam na własne oczy. 

W drodze powrotnej kolejka jest jeszcze dłuższa, a osoby na molo traktują swoje zadanie ultra poważnie. 

    Dopływamy w końcu do Interlaken, gdzie wysiadamy i klasycznie ale mało oryginalnie wchodzimy do królestwa czekolady Lindt, kupujemy o kilka kulek za dużo, pamiątkową retro puszkę na cholera wie co i wychodzimy z paszczą umazaną czekoladą. W mieście znajduje się też oficjalny sklep Top of Europe tu KLIK wyjaśniam. Wchodzimy do środka. Z sufitu zwisają retro kijki narciarskie w ilości niepoliczalnej, ale już na pierwszym piętrze w 'kąciku' Victorinox przechodzimy pod 3o tysiącami zawieszonych pod sufitem scyzoryków. Wychodzę z retro pocztówkowym plakatem, który obecnie wisi sobie w salonie. 



    Do Brienz wracamy ostatnim rejsem tego dnia. Za swoje nieogarnięcie kupuję na statku najdroższą wodę mineralną swojego życia. Upewniłam się, sto razy, że wypiłam ją do ostatniej kropli. I nie była to najlepsza woda mojego życia, nie miała też pięknej butelki, ale o tym innym razem.
 

    Czy powtórzyłabym ten rejs? No pewnie że tak. Tak jak bardzo boję się wody, tak uwielbiam wsiadać na statki wycieczkowe, katamarany i promy. Ciężko to wyjaśnić i brzmi bardzo sadomasochistycznie ale w rzeczywistości jest dla mnie wielkim relaksem. Tak, mi też coś tu nie gra.








* Główny bohater próbował koić swoją udrękę grą na pianinie z widokiem na jezioro Brienz. Chciało by się dodać LOL i xd. Szwajcarom nie pomoże gra na pianinie żeby ukoić udrękę jaką mają witając setki tysięcy turystów każdego roku. 

W serialu znalazło się jeszcze kilka szwajcarskich lokalizacji. Między innymi wspomniany na początku postu Grand Hotel Giessbach, przełęcz Kleine Scheidegg i Grindelwald. 


Cześć Axalp, tęskniliśmy! #Szwajcaria2022

Nie będę kolejny raz pisać peanów na cześć Szwajcarii, bo to już zrobiłam (chociaż mogłabym tak jeszcze raz i jeszcze dłużej niż poprzednio). Przyjechaliśmy tu kolejny raz, z tego samego powodu co poprzednim razem (tu powód KLIK) i mieszkaliśmy prawie w samym centrum wydarzeń, czyli w Axalp.



Miasteczko, a może raczej wioska leży tysiąc pięćset sto dziewięćset serpentyn ponad zjawiskowo turkusowym jeziorem Brienz. Tu słychać wypasające się na pastwiskach krowy, ich dzwonki budzą nas rano i jest to absolutnie cudowne. Tu w październiku słychać też odrzutowce szwajcarskich sił powietrznych a razem z nimi wzdychanie i stękanie tych, którzy wdrapują się na jeden z trzech punktów widokowych ponad wioską, żeby być jeszcze bliżej tego szaleństwa. Stąd rozpościera się najpiękniejszy widok na Alpy Emmentalskie i słynny w tym regionie grzbiet Hardergrat który w dole łączy urokliwe i przytulne miasteczko Brienz na wschodzie, z większym i ekskluzywnym Interlaken na zachodzie. Sam grzbiet natomiast ma też swój 'początek' i 'koniec'. Jego wschodnia część to najwyższy szczyt Alp Emmentalskich czyli Rothorn Kulm. Ci z kondycją mogą się na niego wspiąć, Ci bez - wjechać kolejką parową. Zachodnia, to Harder Kulm, czyli taka szwajcarska Gubałówka. Tu również można się wspiąć, a leniuszki mogą wjechać wyjątkowo stromą kolejką linową. Jak już dojedziemy, podziwiamy nie jedno, a dwa jeziora. Interlaken leży pomiędzy jeziorami Brienz i Thun i to właśnie na nie mamy absolutnie cudowny widok z platformy widokowej unoszącej się ponad miastem. Stąd też możemy dostrzec trzy wielkie, majestatyczne szczyty - Eiger, Mnich i Jungfrau.


Zdjęcie: Google Maps

Zapamiętajcie sobie. Oberland Berneński. Perełka. 

Ale wracamy do Axalp. Nigdzie, ale to absolutnie nigdzie nie widziałam tyle gwiazd i tak czystego nieba, jak tu. Tu się można szkolić w konstelacjach i nigdy nie mieć dość patrzenia w górę. A do tego mamy ciszę. Ciszę która nie istnieje kiedy mieszka się w mieście. 
Szkolić można się też w mijankach na super ekstra wąskiej drodze, która pnie się w górę przez kilometr i ma się wrażenie, że nie ma końca. Im wyżej, tym lepiej widać turkusową wodę jeziora.

Zdjęcie: Google Maps

W połączeniu z jesiennymi kolorami, dostajemy piękną szwajcarską pocztówkę. Jesień tutaj ma też swoje smaczki w postaci częstego zjawiska inwersji temperatury. Możemy wtedy obserwować morza mgieł, jakby falujące dywany chmur unoszące się w połowie szczytów. Miasteczka w dole są zasnute ciemną chmurą za to wysoko między wierzchołkami jest jasno i przejrzyście. 

My mieszkamy w pięknym drewnianym domu. Jest bardzo przytulnie, jest kominek, są widoki i dobre wino. Cudownie jest budzić się w takiej rzeczywistości. 

Tu KLIK krótka pocztówka z widokami, do następnego!

Jungfraujoch - najdroższa atrakcja Szwajcarii. Warto czy nie? #Szwajcaria2021

Jungfraujoch, to chyba najbardziej reklamowana przełęcz w Szwajcarii. Reklamowana nie bez powodu. Nigdzie w Europie nie przejdziecie się po trzech i pół tysiąca metrów nie wkładając w to żadnej energii. A już na pewno nie takiej, co wspinacze wysokogórscy. Jedyną rzecz, jaką musicie włożyć, to kupę kasy. I mean - KUPĘ. I ciepłe ubrania, zwłaszcza wtedy, kiedy planujecie wizytę poza sezonem letnim. I właśnie to miejsce, Szwajcarzy określają Top of Europe. 


W momencie planowania wycieczki do Szwajcarii, nie ma szans, żeby dało się przegapić te spektakularne ujęcia z Jungfraujoch. Zdjęcia są niesamowite i wyglądają jak robione z drona, ale nie, to my po prostu jesteśmy tak wysoko. I żeby znaleźć się tak wysoko, musimy najpierw wyskoczyć z kasy a później wskoczyć w kolejne wagoniki pociągów i kolejki linowej aż znajdziemy się na 3454 m n.p.m. i wtedy zapiera nam dech w piersiach. Dosłownie i w przenośni. 


Bilety możemy kupić online. Rezerwujemy na dokładny dzień/godzinę. Tip No1 - jeśli planujemy więcej niż jedną atrakcję na którą musimy zakupić bilet, dobrą opcją jest zaopatrzenie się w Swiss Half Fare Card. Karta ważna jest przez miesiąc od jej zakupu i upoważnia do zniżki na podróże pociągami, autobusami oraz statkami a także na prawie wszystkie kolejki/atrakcje górskie, z których większość z nas przyjeżdżając do Szwajcarii planuje skorzystać. Karta kosztuje CHF 120,- na miesiąc dla jednej osoby. Możemy ją kupić po przyjeździe na lotnisku, na stacji kolejowej lub po prostu online, tu KLIK. HF Card dostajemy w formie e-biletu i przy zakupie wejściówek na kolejne atrakcje lub przy kontroli biletów jesteśmy proszeni żeby ją pokazać. Albo i nie. 

Dla przykładu - Top of Europe z terminalu w Grindelwaldzie w podstawowej cenie, bez zniżek, kosztuje CHF 190,- 
Kiedy jesteśmy posiadaczami HF Card, płacimy już tylko (haha) CHF 95,- 
Łącznie HF Card i bilet na Jungfraujoch wynosi nas CHF 215,- czyli niewiele więcej, niż bilet bez żadnej zniżki, ale też każdy kolejny wstęp na całą resztę atrakcji jest o połowę tańszy. 
Bardzo polecam taką opcję. 

Jungfraujoch to miejsce, które zawsze przyciągało tłumy. Wagoniki pociągów wiozących turystów z Interlaken lub Lauterbrunnen były wypełnione po brzegi. Gondola Eiger Express i Jungfraubahn również. My przyjechaliśmy w październiku, kiedy wakacyjnych turystów już nie ma, a sezon zimowy jeszcze się nie zaczął. Poza tym żyjemy w czasach pandemicznych, co zdecydowanie odciążyło topowe atrakcje. Gros ludzi przyjeżdżało tu właśnie z Azji, w tym momencie ich w ogóle nie ma. 

My do Grindelwaldu, w którym znajduje się główny, super nowoczesny terminal przyjechaliśmy samochodem. Trasa z Interlaken trwa niecałe pół godziny i prowadzi przez piękne dolinki. Do Grindelwaldu dostaniemy się też pociągiem i jest to równie widokowa trasa. Samochód zostawiliśmy na ogromnym parkingu połączonym z głównym budynkiem stacji, oczywiście za tą przyjemność trzeba było dodatkowo zapłacić (tak jak wszędzie). Stąd udajemy się do terminalu, pijemy gorącą czekoladę w Lindt i wskakujemy do pustej gondoli Eiger Express, która po 15 minutach pięknego szybowania w górę, dowozi nas do stacji pośredniej na Lodowiec Eiger. Otwarta w grudniu 2020 roku nowoczesna trójlinowa kolejka gondolowa robi wrażenie. Przez 15 minut w powietrzu pokonujemy dystans prawie 6,5 kilometrów. Dzięki nowoczesnym rozwiązaniom i wykorzystaniu podwójnych lin nośnych w każdym kierunku jazdy, można było ograniczyć ilość wież wsporczych, więc odległość między każdą z nich jest imponująca. Na ponad 6 kilometrowym odcinku znajduje się zaledwie siedem wież podporowych, a co za tym idzie ingerencja w krajobraz jest ograniczona do minimum. Całe przedsięwzięcie kosztowało zdecydowanie więcej, niż postawienie zwykłej kolejki gondolowej. Ale jak to u Szwajcarów, argumenty na rzecz natury wygrały (czy argument 'za drogie' w tym kraju istnieje - nie wiem ;) i oto mamy absolutnie nowoczesną, cichutką i piękną kolej, wwożącą turystów na lodowiec Eigeru. 

Jungfraujoch Eiger Express
Po lewej stronie Terminal, po prawej połączony przewiązką wielopoziomowy parking.

Jungfraujoch Eiger Express
Wyruszający z Terminalu wagonik Eiger Express.

Jungfraujoch Eiger Express
Budynek parkingu

My trafiliśmy na absolutne pustki. W drodze na stację pośrednią w wagoniku byliśmy my i jeszcze jedna para. W drodze powrotnej cała gondola była dla nas i można już było oficjalnie i na głos panikować.

Jungfraujoch Eiger Express
Tutaj wskakujemy do gondoli, w drogę na lodowiec Eigeru.

Jungfraujoch Eiger Express

Moje odczucia wobec wszelkich wyciągów, kolejek górskich, diabelskich młynów i gondoli są ambiwalentne. Generalnie nie przepadam ale chce być. I w ramach zasady podłoga to lawa, siedzę z podkurczonymi nogami a w myśl kolejnej staram się nie ruszać, bo przecież każdy ruch w środku, spowoduje że wagonik zacznie się kołysać i jebnie. Żal mi tylko tych wszystkich widoków, których nie jest mi dane doświadczyć w pełni. I dopiero jak mi jest super super żal i dojdę do momentu kiedy jestem wściekła że tak się boję, wstaje i na ugiętych kolanach zmieniam miejsce żeby zrobić zdjęcie i zobaczyć coś więcej. 

Jungfraujoch Eiger Express

Jungfraujoch Eiger Express

Jungfraujoch Eiger Express

Jungfraujoch Eiger Express

Jungfraujoch Eiger Express

Jungfraujoch, Top of Europe EIGER EXPRESS

Jungfraujoch, Top of Europe EIGER EXPRESS

W drodze powrotnej, zaczęło trochę wiać. Mimo solidnej konstrukcji czuć było podmuchy, co tylko potęgowało moją miłość do tego typu atrakcji. Dobrze (albo i nie), że nikogo z nami nie było, bo powtarzane przeze mnie tyle razy "to jebnie", mogłoby zachęcić współpasażerów do wygooglowania co to konkretnie znaczy i wtedy zrobiłoby się już bardzo gorąco. Jak widać na zdjęciu poniżej, smartfon został oparty o przednią szybę gondoli i nagrał nam całą drogę w dół z Lodowca Eiger do miasteczka Grindelwald. Z góry wygląda jak najpiękniejsza alpejska pocztówka z drewnianymi, typowymi dla tego regionu domami. 

Jungfraujoch Eiger Express

Jungfraujoch Eiger Express

Jungfraujoch Eiger Express


Ale Lodowiec Eiger to dopiero połowa podróży na Jungfraujoch. Chociaż wypada wspomnieć, że to nie tylko stacja przesiadkowa. Warto zarezerwować chwilę i wyjść na zewnątrz, przyjrzeć się ogromnej masie skalnej, w którą za moment będziemy wjeżdżać małym, czerwonym pociągiem. Z gondoli przesiadamy się na kolej zębatą, która dowiezie nas na sam szczyt. Tunel, w przeciwieństwie do wspomnianej wcześniej nowoczesnej kolejki, został wydrążony na przełomie XIX i XX wieku. To kolejne 7 kilometrów w górę, ale tym razem widoków już nie ma żadnych, bowiem całą trasę pokonujemy w skale, na północnej ścianie Eigeru. Jedyną atrakcją tej wycieczki będzie pięciominutowy postój w Eismeer. Przy odrobinie szczęścia i odrobinie dobrej pogody, przez wydrążone w skale panoramiczne okno zobaczymy to, co będziemy podziwiać za kilka chwil wysiadając z kolejki już na dobre. 

Eiger Glacier

Eiger Glacier

Eiger Glacier

Eiger Glacier

Eiger Glacier

Eiger Glacier

Eiger Glacier

Eiger Glacier

Eiger Glacier

Podsumowując - o tyle, ile kolejka gondolowa kursowała non stop i można było mieć jazdę VIP łapiąc pusty wagonik, o tyle pociąg to już inna bajka. Kursuje znacznie rzadziej, to właśnie tutaj godzina na którą kupowaliśmy bilet ma znaczenie, tu kupowaliśmy też miejscówki. Pociąg był pełen. Ale skład pociągu też był przyzwoitych rozmiarów. I klasycznie, po szwajcarsku, opóźnień żadnych nie odnotowaliśmy. 

Po 25 minutach w Jungfraubahn wysiadamy do innego świata. I na najwyżej położonej stacji kolejowej w Europie. I to jest to miejsce, kiedy zapiera nam dech. Dosłownie. My przyjechaliśmy z poziomu Interlaken, więc różnica wysokości była znacząca. I na własnej skórze testowaliśmy co to dokładnie oznacza. Skutkiem znalezienia się w tak krótkim czasie na trzech i pół tysiącach metrów był krótki, urywany oddech. Szczególne doświadczenie. Na szczycie mieliśmy pogodę jak z bajki. Pełne słońce, cała masa śniegu, który o której porze roku byśmy nie przyjechali jest i czeka. Biel taka, aż oczy bolały. Piękne, idealnie gładziutkie pola śniegu.

Jungfraujoch, Top of Europe

Jungfraujoch, Top of Europe

Po opuszczeniu kolejki, mamy kilka możliwości na spędzenie czasu. I generalnie wystarczyłoby usiąść i się gapić. Ale atrakcji jest troszkę więcej.

Obserwatorium Sphinx. To jest ten budynek, z kopułą teleskopu, który widnieje w każdym przewodniku po Szwajcarii, a wielkie panoramiczne zdjęcia z nim i Eigerem w tle, witają nas zaraz po opuszczeniu samolotu na lotnisku w Genewie, w Zurychu i w Bazylei. Klasyk. 
I stąd, patrząc na stronę południową rozpościera się widok na północną (chociaż tą mniej spektakularną) stronę Lodowca Aletsch. Wielkie pola śniegu i białe szczyty, kontrastujące na tle niebieskiego nieba. Z drugiej, północnej strony mamy kilka mniejszych języków lodowcowych, dalej w dolince widać malutkie budynki stacji narciarskiej Kleine Scheidegg, a jeszcze dalej, za szczytem Tschuggen, kolejna słynna dolina Lauterbrunnen, której stąd już nie widać. 

Jungfraujoch, Top of Europe SPHINX OBSERVATORY
Budynek Obserwatorium Sphinx

Jungfraujoch, Top of Europe view from SPHINX OBSERVATORY
Widok z zachodniej strony Jungfraujoch, w dole Kleine Scheidegg

Jungfraujoch, Top of Europe SPHINX OBSERVATORY

Jungfraujoch, Top of Europe SPHINX OBSERVATORY
Wewnątrz budynku Sphinx Observatory

Jungfraujoch, Top of Europe SPHINX OBSERVATORY
W dole śnieżne plateau, widzicie szwajcarską flagę?
Jungfraujoch, Top of Europe SPHINX OBSERVATORY
Przeszklony budynek obserwatorium Sphinx

Jungfraujoch, Top of Europe SPHINX OBSERVATORY

Śnieżny płaskowyż. Kolejne miejsce, trochę poniżej budynku obserwatorium. Tu stoimy u wrót lodowca, wydaje się że na wprost jego północnej strony. Jest też flaga, z którą wszyscy robią sobie zdjęcia. I mają rację. Ja też sobie zrobiłam ;) To w tym miejscu wiało tak, że śnieg wirował w powietrzu i skrzył się jak brokat. Było jak w bajce. 

Jungfraujoch, Top of Europe PLATEAU

Jungfraujoch, Top of Europe PLATEAU

Jungfraujoch, Top of Europe PLATEAU

Jungfraujoch, Top of Europe PLATEAU

Jungfraujoch, Top of Europe PLATEAU


Ice Palace i Alpine Sensations. To ludowe tunele, najwyżej położona w Europie jaskinia krasowa, wielka kula śniegowa z ruchomą alpejską dolinką w środku i odpowiednią muzyczką. Tu moje dziecięce serduszko zabiło mocniej. W jedynym z tuneli zawieszone zdjęcia z czasów powstawania tunelu i nazwiska budowniczych, którzy poświęcili swoje życie w czasie jego budowy.

Jungfraujoch, Top of Europe ICE PALACE

Jungfraujoch, Top of Europe ICE PALACE

Jungfraujoch, Top of Europe ICE PALACE

Jungfraujoch, Top of Europe ICE PALACE

Jungfraujoch, Top of Europe ALPINE SENSATION

Jungfraujoch, Top of Europe ALPINE SENSATION

Jungfraujoch, Top of Europe ALPINE SENSATION

Jungfraujoch, Top of Europe ALPINE SENSATION

Jungfraujoch, Top of Europe ALPINE SENSATION

Jungfraujoch, Top of Europe ALPINE SENSATION

Jungfraujoch, Top of Europe ALPINE SENSATION

Jungfraujoch, Top of Europe ALPINE SENSATION

Są dwie restauracje, ale tu wielkie rozczarowanie, w jednej serwowano frytki z mrożonki i tego typu atrakcje, a druga, ta bardziej fancy ma zdaje się bardzo krótkie godziny otwarcia i mimo, że byliśmy w porze lunchu nie było nam dane skorzystać. Może to tylko nasz pech, ale trochę wstyd. Tutaj wielki minus.

Sklep firmowy Lindt. Tego tu, w Szwajcarii mamy dużo. I chociaż nie jestem wielką fanką czekolady i można by się kłócić o skład ich czekolad, to powiedzmy sobie szczerze - gdzie jak nie tu? I kto odpuści pistacjowej albo szampańskiej kulce? No nikt. A wierzcie mi, pistacjową mało gdzie można znaleźć, za to w Szwajcarii owszem. 

Jeśli zaplanujemy sobie więcej czasu na szczycie i jesteśmy odpowiednio przygotowani, możemy się wybrać na 45 minutowy spacer oznakowanym szlakiem do najwyżej położonego schroniska w Szwajcarii Mönchsjochhütte. Od połowy października szlak ten jest zamknięty dla turystów.

Dla żądnych atrakcji, w okresie wiosenno-letnim otwarty jest też Snow Fun Park. I tu dla podniesienia adrenaliny jeszcze bardziej, możemy wskoczyć na tyrolkę. 

Podsumowując, było pięknie. Takiego widoku nie doświadczymy gdziekolwiek. Stojąc na Snow Plateau na wyciągnięcie ręki mamy wierzchołek Mnicha a jak się obrócimy wierzchołek Jungfrau. Za nami najdłuższy lodowiec alpejski. Znajdujemy się w najwyższym punkcie w Europie, na który zawiezie nas kolejka. Czyli absolutnie bez żadnego wysiłku. Pooddychamy sobie ultra świeżym powietrzem, które na poziomie morza ma mniej więcej 1000 (+/-) hPa a tu spada do 650 hPa. I to jest dziwne uczucie, bo oddech się urywa, średnio jest to przyjemne i raczej nie doświadczymy tego żyjąc sobie na nizinach. Mamy to tu. Sama świadomość możliwości bycia tak wysoko i tego, że praca ludzkich rąk pozwoliła nam podziwiać surowe górskie piękno właśnie stąd, jest czymś niesamowitym. To co, warto czy nie?

Jungfraujoch, Top of Europe PLATEAU

Jungfraujoch, Top of Europe ALETSCH GLACIER

Jungfraujoch, Top of Europe ALETSCH GLACIER

Jungfraujoch, Top of Europe PLATEAU

Jungfraujoch, Top of Europe PLATEAU