Pokazywanie postów oznaczonych etykietą POLSKA. Pokaż wszystkie posty

#memories Lipiec 2018 PL

Dawno nie robiłam żadnych podsumowań miesiąca. Od jakiegoś czasu wydawało mi się to zbędne, bo czy jedna wycieczka na plażę więcej, lub extra słoneczny dzień mniej, to ciągle to samo, po co tym kolejny raz żonglować. No więc doczekałam się miesiąca, w którym kombinacja tak różnych wydarzeń, od tych smutnych i stresujących, przez ekscytujące i długo wyczekiwane, mogłaby wystarczająco wydarzyć się na przestrzeni kilku, KILKU miesięcy, ale nie jednego i to w sumie krótkiego lipca. I w takich chwilach gdy człowiek dostaje wiadomości że coś się wali, powinien chwile pomyśleć. Oprzytomnieć. Docenić, że to co ma, jest na prawdę zajebiste i trzeba to szanować i dziękować Bogu za to dobre życie. Choć nie wiem jak banalnie by to nie brzmiało, to tak po prostu już jest.
Blanka bez zęba na przedzie też jest super. Co nie? O tu, poniżej ↙


Całe szczęście sytuacja jest opanowana, a żeby nie zostawić lipca w takim posępnym nastroju, kilka radosnych zdjęć w naszym kochanym Przemyślu, z dziadkami, ciociami, ze smaczną pizzą i pysznymi lodami. W pięknych nowych miejscach i u cioci na działce, gdzie zawsze jest wesoło, choćby nie wiem co. No i największa impreza tego miesiąca, ba! roku! ślub mojej siostry Kasi. Nastąpiła też wyczekiwana przez Blankę chwila, czyli nowa fryzura. Długie włosy, zamieniła na krótką, letnią fryzurkę. Te kilka dni minęło zdecydowanie za szybko, nie było czasu na spokojny oddech i bezstresowe byczenie się. Do tego pogoda miała jakieś fochy i upalne lato zawitało dopiero teraz, czyli tydzień po naszym powrocie do Irlandii.























W tym roku, po raz pierwszy Blanka ma takie wakacje, że sama Jej zazdroszczę. A zdjęcia, które dzień w dzień dostajemy sugerują, że ciężko będzie ją wsadzić do samolotu powrotnego na zieloną wyspę, ciężko - dosłownie - będzie Ją podnieść do przytulasów, bo taaakie ilości lodów, pizzy i innych smakołyków, jakie serwują Jej dziadkowie i ciocie (i ukochany wujek Robert - Blanka ustawiła jakiś priorytet w czasie wakacji na wujka Roberta :) to dosłownie obłęd. No ale trzeba nadrobić te 10 miesięcy w roku, kiedy nie ma się przy sobie rodziny, prawda?




















Oprócz tej pięknej strony wakacji, jakie ma Blanka, jesteśmy też my, z tą bardziej dziwaczną ich częścią. Pierwszy raz zostaliśmy sami, bez Niej. To tak, jakby chciało się podrapać w głowę, ale ręki brak. Takie to oczywiste, wiadomo co trzeba zrobić, ale brakuje tak podstawowej rzeczy. No więc kolejny banał tego tekstu - nie pamiętam jak wyglądało nasze życie bez dziecka, ale zapewne było nudne i jakieś takie nijakie. Popołudniami siedzę i się gapię. W sumie nie wiem na co. Niby można by odkurzać, obiad jakiś zgotować, poprasować górę ubrań ale wcale nie ma musu. Później się okazuje, że właśnie przyszła noc, a ja dalej nic nie robię. Czasu zabrakło? Uciekł, a przecież tyle go teraz mamy. Lenistwo weszło na nowy poziom i to za przyzwoleniem, bo naprawdę nic nie musimy. Nie ma dla kogo musieć. Ostatecznie tosty na obiad nikogo jeszcze nie zabiły. Albo kebab na kolację o 23. No przecież.

W czasie wycieczek nikt nie pyta po raz setny czy daleko jeszcze, albo czy może pograć na telefonie bo podróż się dłuży. Na pytanie zapięłaś pasy odpowiada cisza, a do fotelika ma się ochotę włożyć lalkę, która od trzech tygodni leży zakurzona. Ona pewnie też tęskni.

Nie będę mnożyła tych sytuacje, jakie mają miejsce od prawie dwóch tygodni, bo można by tak długo. Cieszymy się, że Ona jest szczęśliwa, a to widać na każdym zdjęciu jakie dostajemy.

wakacje 2018 / rodzina

Szczęśliwie, Tato Blanki może pochwalić się całkiem sporą ilością rodzeństwa. A tą liczbę można prawie że podwoić i wyjdzie ilość kuzynów, których ma Blanka. I tym sposobem są cztery ciocie i siedmioro kuzynów. Trzy lata temu udało nam się spotkać w komplecie, tym razem doszła kolejna mała istotka, za to zabrakło dwójki, która w 2015 roku stanowiła najmłodszą część rodziny. Tak to jest, że im nas więcej, tym ciężej zebrać towarzystwo w jednym czasie i jednym miejscu ;)









Od poprzednich zdjęć minęły prawie równe trzy lata. Dla porównania wrzucam jedno archiwalne.


Łańcut po królewsku / Muzeum - Zamek w Łańcucie #TRAVELwithKIDS


To jedna z najpiękniejszych rezydencji magnackich w Polsce.  Należąca początkowo do rodu Pileckich i Stadnickich, zniszczona na początku XVII wieku i na powrót odbudowana już przez nowego właściciela Stanisława Lubomirskiego stała się nowoczesna rezydencją "palazzo in fortezza". Zamek zyskał wówczas sucha fosę, szańce i 80 dział. Cały wiek później, ówczesna właścicielka Izabela z Czartoryskich Lubomirska przekształciła twierdzę w zespół zamkowo - parkowy. Końcem XIX wieku, nastąpił kolejny, trzeci wielki remont zamku. Tym razem z polecenia Romana Potockiego - kolejnego właściciela. Zostały dobudowane stajnie, łazienki i wodociągi a także centralne ogrzewanie. Elewacja budynku przybrała nowy, neobarokowy styl. I tak tez podziwiamy go dzisiaj. Stajnie i wozownie również zasługują na uwagę. Zgromadzono w niej ponad 120 bryczek i pojazdów konnych z okazałym, bogato zdobionym karawanem.




Za czasów Izabeli Lubomirskiej powstała tu biblioteka i spektakularna sala balowa z pięknym niebem na suficie, teatrzyk i Apartamenty Chiński i Turecki. Ulubionym kolorem księżnej był kolor niebieski i już za życia nazywano ją Błękitną Markizą. Historia głosi, że została na zamku do dzisiaj i znaleźli by się szczęśliwcy, którzy ją spotkali w czasie zwiedzania - w błękitnej krynolinie i białej, pudrowanej peruce. 

Elżbieta Potocka urządziła piękny ogród Włoski i rozbudowała teren wokół zamku o park. Wtedy zjeżdżali się tu najznamienitsi przedstawiciele rodów arystokratycznych z Europy. 

W maju, od wielu lat urządzane są festiwale muzyczne a sala balowa gości u siebie wybitne osobistości. 5 okazałych żyrandoli zdobi i migocze na niebiańskim suficie. Jest bardzo bogato. 

Niestety my zdążyliśmy zobaczyć tylko zamek, powozownię i oranżerię. Od tego roku, zwiedzać można również II piętro zamku. Na następny raz, została nam storczykarnia i budynek ze zbiorem ikon. 






















A teraz z grubej rury.

Trafić do Łańcuta trudno nie jest. Nawigacje, GPS-y, to wszystko znajdziemy w każdym smartfonie. Trudności zaczynają się później. Wjeżdżamy do miasta i chociaż jest środek tygodnia, pora roku mało atrakcyjna na wycieczki i zwiedzanie, ciężko zaparkować. Po chwili parkujemy i kierujemy się w stronę Zamku. Kuba "koniec języka za przewodnika" spytał ochroniarza (?) o to gdzie możemy zakupić bilety. Okazuje się, że gdyby nie wskazówka, zrobilibyśmy dwie rundki do i z zamku, bo bileciki, to w całkiem innym budynku. Także szczęśliwi - bo poinformowani, ale zniecierpliwieni - bo późno, wychodzimy poza teren zamku. Przechodzimy na drugą stronę ulicy i w osobnym budynku (dawny maneż) kupujemy - nareszcie - bileciki. Pani siedzi za szklaną szybą, ledwo co ją słychać (ale można sobie przeczytać, dużo do czytania, długo się czyta, polecam przygotować się w domu jakie bilety chcemy). Zwiedzanie głównego budynku Zamku i Wozowni odbywa się wyłącznie z opieką przewodnicką (za wyjątkiem poniedziałków - wstęp za FREE). I tu mamy do wyboru dwie możliwości - pracownika kompleksu zamkowego, który osobiście nas oprowadza lub wirtualnego. Wybieramy tę druga możliwość, ale o tym za chwilę. Z bilecikami udajemy się z powrotem do Zamku. Park i ogrody okalające główny budynek zaczynają się zielenić, nad nami błękitne niebo i przed nami - nareszcie -niezaprzeczalnie jedna z najpiękniejszych, dawnych rezydencji magnackich w Polsce. 

W zamku udajemy się do szatni i tam dostajemy pakiet startowy. Zawiera on sprzęt audio (to właśnie ten nasz wirtualny przewodnik) a może i video, pomocnicze zdjęcia też się znajdą. Dostajemy instrukcje co do obsługi, dzieci dostają dodatkowe słuchawki, które opiekun podpina do swojego sprzętu. Cały system jest świetnie dopracowany. Na nagraniu dostajemy polecenia w którą stronę kierować głowę i co jest w danym pomieszczeniu najciekawsze i istotne (na wszelki wypadek na wyświetlaczu pokazuje nam się zdjęcie). Mnóstwo informacji, ciekawostek, dobrze się słucha. Gdy lektor skończy, swobodnie możemy się jeszcze porozglądać - nie musimy biec dalej. Przemieszczając się naprzód, sprzęt sam się aktywuje i dostaniemy następne historie, dokładnie o tym wnętrzu w którym się znajdujemy. Wszystko super. Dopasowujemy sobie zwiedzanie do swojego własnego tempa. Polecam!

Dodatkową rzecz, którą dostajemy przy szatni, to OBOWIĄZKOWE kapcie muzealne, o które toczy się jakaś bezsensowna wojna. Wątpliwej urody kapcie, zakładają wszyscy z wyjątkiem małych dzieci i mam noszących te i jeszcze mniejsze dzieci. Jest w nich mega ślisko i trzeba uważać. Obowiązek nie wziął się znikąd. To intarsjowane podłogi, które zdobią zamek "winne są" tego naszego dyskomfortu. To specjalna, bezklejowa technika układania drewnianych elementów na powierzchni podłogi. W zasadzie ta technika używana była do zdobienia mebli, jakkolwiek właściciele Zamku zażyczyli sobie podłogi właśnie w takim zdobieniu. No i brawo - tym sposobem Łańcut może się poszczycić najciekawszymi w Polsce i do tego zachowanymi w stanie oryginalnym. W całości. Czy naprawdę jest się o co kłócić? 

Kolejny "problem", na który mogą napotkać turyści, to - ponoć - zakaz fotografowania. Na stronie www, czytamy w zakładce przepisy porządkowe, że: "Zabronione jest filmowanie oraz wykonywanie fotografii", jednak dalej w rozwinięciu czytamy: że możemy, filmować i fotografować do celów prywatnych, pamiętając o podstawowych zasadach - jak to w każdym muzeum. Zagłębiając się w temat, w internecie aż huczy od tych irracjonalnych pomysłów w łańcuckim zamku. Wpisy na trip advisor, innych turystycznych portalach lub na prywatnych blogach - jest ich cała masa. Ponoć przewodnicy zakazują robienia zdjęć we wnętrzach i tyle. Ja o takim przepisie usłyszałam dopiero teraz, przygotowując ten wpis. W czasie zwiedzania, poczynając od szatni, w której się całkiem rozpłaszczamy, nasze aparaty są widoczne. Nie jakieś małe cyfrówki, czy aparat w telefonie. Mamy lustrzanki - ja i mój tato. Mamy je na szyi, z dużymi obiektywami i nawet nie wpadamy na pomysł chować ich pod swetrem - bo i po co? Zaczynamy zwiedzanie - przy każdym kolejnym wnętrzu, spotykamy pracowników muzeum. Po prostu pilnują porządku, ewentualnie pokierują, pomogą przy audio przewodniku. Krążymy z aparatami i swobodnie robimy zdjęcia. Nikt ani razu nie zwrócił nam uwagi, panie po prostu były i poza tym nie mam na ich temat do powiedzenia nic więcej. Ten wpis ma oczywiście na celu zachęcenie do wybrania się na wycieczkę w to niesamowite miejsce. Ale głównym celem (patrz notka na stronie głównej - O MNIE) to zachowanie wspomnień na przyszłość. Jak wiadomo pamięć jest zawodna - a my mamy ten blog i chcemy mieć tu i te zdjęcia. Warto zaznaczyć, że regulaminowy zakaz robienia zdjęć w muzeach jest niezgodny z prawem. Należy jedynie zachować zdrowy rozsądek i nie przeszkadzać innym zwiedzającym. No i sztandarowa zasada w muzeach - bez lamp błyskowych. 


Mapa kompleksu zamkowo - parkowego pochodzi ze strony www.zamek-lancut.pl (tu widać to rozstrzelenie w terenie budynków, warto się zapoznać z nią przed wyprawą)


Ceny i dni otwarcia muzeum znajdziecie tu KLIK