Carrick-a-Rede czyli to ten słynny most w Irlandii, niedaleko Krainy Burz
Carrickarede (w tłumaczeniu "kamień na drodze"), to mała wysepka na samym krańcu Irlandii północnowschodniej. Uważa się, że rybacy łączą mostem urwisko skalne z wyspą już od kilkuset lat. Most nie od zawsze wyglądał tak jak obecnie. W latach 70. przerwy pomiędzy deskami były dużo większe a poręcz tylko jedna. Irlandzki wiatr za to wiał równie mocno, jak wieje obecnie. No ale co to za trudność dla irlandzkich rybaków? Bułka z masłem chyba, nie? To oczywiście żart - praca na morzu wymagała olbrzymiej siły, odwagi i poświęcenia.
W latach 60. od czerwca do września, w sezonie na łososia, rybacy łapali po 300 sztuk ryb dziennie, za to czterdzieści lat później 300 sztuk rocznie. Póki co, połowy łososi zostały wstrzymane, w celu ochrony i zwiększenia liczby łososi na tym obszarze.
Na wyspie, znajduje się domek rybaka, a także przymocowany do ściany klifu żuraw z ręczną windą, która opuszczała na wodę i wciągała na suchy ląd łodzie rybackie. To był jedyny sposób na wyładunek ryb na wyspie. Również w czasie sztormów bezpieczniej było trzymać łódź na lądzie, niż pozostawić ją na szalejących falach.
W czasach obecnych, most był wielokrotnie przebudowywany. Jego ostateczny wygląd, to
współpraca z firmą konstrukcyjną z Belfastu i koszt rzędu 16 000 £. Stalowe liny i ciasno ułożone jodłowe deski, wiszą nad 30 metrową przepaścią, a spacer (haha) ma długość 20 metrów. Te 20 metrów wystarczy, żeby mieć mikro zawał z wielu powodów. W drodze do, byłam pewna że już stąd nie wrócę. Ale ja mam lęk wysokości. I w zasadzie nie wiem co mnie podkusiło, żeby w ogóle tu przyjechać. Zdaje się, że są przypadki, kiedy wystraszeni turyści wracali na ląd łodzią, bo ich stopa drugi raz nie postanie ...
No więc, nie ja jedna miałam stracha. Ale wróciłam normalnie, nawet obiecałam sobie że zdjęcia będę robić w czasie przejścia, będę odważna i nie dam się. Nie wyszło z tego nic a nogi trzęsły mi się jeszcze przez dobrą chwile.
No ale o co chodzi z tym mostem? Co w nim takiego strasznego?
Jednorazowo, przez most przechodzić może maksymalnie 8 osób. Co jak się okazało dla mnie jest i tak za dużo. Bo im więcej ludzi, tym większe drgania konstrukcji. Niektórzy celowo nim bujają, dodając sobie więcej adrenaliny. Bujnąć takim mostem wcale nie jest trudno (jest dość lekki). Ruch odbywa się wahadłowo, co jest zrozumiałe. Nie byłaby możliwa mijanka, bo jego szerokość to jakieś 40 - 50 cm. Zawieszony jest nad wodą, chociaż dzisiaj pod nami był odpływ i sucha plaża. Ewentualny lot byłby zabójczy.
Ja miałam w głowie kilka katastroficznych scenariuszy, a gdy koleś przede mną bujnął mostem już widziałam św. Piotra.
Kompletnie nie ogarniam, jak można coś takiego robić, wyciągać w tym miejscu aparat, albo co lepsze - zatrzymywać się w połowie i pozować do zdjęcia. Na drogę powrotna przygotowałam sobie plan, że idę pierwsza, a Kuba z tyłu wstrzymuje ludzi, żeby jak najmniej ich było na moście w trakcie mojego przejścia. Pechowo jak byłam w połowie, on wszedł (nie można wstrzymywać ruchu), a za nim zniecierpliwiona reszta turystów. I bujnęło. Ale przynajmniej wiedziałam, że trzeciego razu nie będzie. NIGDY.
W sezonie wakacyjnym, mimo często słabej pogody, są tutaj dzikie tłumy. Parking jest pełen samochodów, kawiarenka pełna ludzi a kibelki... dobrze że są. Bilety na most linowy kupujemy w małej chatce-recepcji, która znajduje się przed jedyną prowadzącą tam drogą. Należy pamiętać, że na piękną, widokową trasę, która prowadzi do mostu nie wykupujemy biletów! To ponad kilometr pięknych widoków na zielonkawe wody Oceanu Atlantyckiego i - cóż za niespodzianka - bujne, również zielone wzgórza. Droga jest zróżnicowana pod względem trudności, raz idziemy przez ubitą ścieżkę, żeby później wspinać się po schodach i kocich łbach w górę, lub jak na ostatniej prostej do mostu - w dół. W tym miejscu wszystkie wyprawy z małymi dziećmi w wózkach się zatrzymują. Na bramie widnieje informacja o zakazie wstępu dla rodziców z wózkami, ale także dla turystów z czworonogami. Zrozumiałe.
To właśnie tu, strażnik parku sprawdza zakupione wcześniej bilety i zarządza ruchem na mostku. Gdy przyjdzie nasza kolej, okazuje się, że żeby wejść na most trzeba pokonać kilkanaście, metalowych, ażurowych, schodów w dół. I w tym momencie zaczyna się panika. Schody są przezroczyste i strome. Często w tym miejscu ludzie zawracają, nie dochodząc nawet do 1 kładki na moście. Ja to rozumiem, bo w tym momencie sama siebie już przeklinałam za wybór atrakcji dnia dzisiejszego.
W drodze powrotnej, byliśmy świadkami dość niezrozumiałej dla mnie sytuacji, gdy mama z trójką dzieci schodziła po tych właśnie schodach - ona z uśmiechem, a dzieci z płaczem. Długo przekonywała, żeby weszły za nią na most, ale nic z tego. Taki szloch i strach był u dzieci, że nie wpadłabym na pomysł żeby kogokolwiek zmuszać czy to byłoby dziecko, czy dorosły. Jednak mama dumnie weszła na most, żeby ostatecznie zawrócić w połowie i wrócić do swoich przerażonych dzieci. Wróciła na polecenie strażnika. Ja byłam w szoku. Chyba wszyscy którzy patrzyli na tą scenę byli.
Na Carrickarede mamy dosłownie festiwal odgłosów i zapachów. Znajdujące się na klifach siedliska różnego ptactwa robią wielki harmider. Mewy, Alki, Nurzyki, Fulmary a zwłaszcza Ostrygojady zjadają wielkie ilości ryb i owoców morza, a rozkładające się resztki pożywienia, dają mega intensywny i całkiem nieprzyjemny dla nosa zapach.
Stąd, z wyspy rozpościera się widok na ostatnią, wysuniętą na północ, należącą do Irlandii wyspę Rathlin. Sięgając wzrokiem dalej, na horyzont, dostrzeżemy wcale nie tak odległe wybrzeże Szkocji. W urwiskach, wypatrzymy duże jaskinie, które kiedyś służyły rybakom jako schronienie podczas sztormu.
O ile na ścieżkę prowadzącą wzdłuż klifu możemy wchodzić kiedy chcemy, to w kolejce przed wejściem na most trzeba poczekać nawet i pół godziny. Dlatego w kasie dostajemy bilety z wejściem na określoną godzinę. Bilety kosztują 8£ dla dorosłego i 4£ dla dziecka. Bilet rodzinny to wydatek 20£. W sezonie letnim, w czasie wakacji, most otwarty jest od 9:30 do 20. Natomiast poza sezonem do godziny 18, po zmianie czasu na zimowy do godziny 15:30. Sama trasa widokowa otwarta jest od zmierzchu do świtu.
Parking główny jest zapełniony, strażnicy parku kierują nas na ten niższy. Zjeżdżamy do byłego kredowego kamieniołomu Larrybane. Dla wielbicieli Gry o Tron to Kraina Burzy. Miejsce jest znane jako obóz Renly Baratheona, tutaj Brienne z Tarthu walczyła z Lorasem Tyrellem. Oczywiście jest oznaczone pamiątkową tablicą, tak jak wiele innych miejsc w Irlandii Północnej, które miały swój udział w wielkiej produkcji. Ponoć szalejący wiatr uniemożliwił rozpoczęcie zdjęć w pierwszym planowanym terminie. Cóż, Kraina Burzy to kraina burzy. Naprawdę.
Warte strachu za te widoki, reszta to już niezapomniane wspomnienia.Kładka bardzo dobrze zabezpieczona, nie da się wypaść.
OdpowiedzUsuńByło pięknie, ale choćby nie wiem jak bezpieczny był ten most, strach jest ten sam. A jak zaczyna bujać to się nie pamięta o dobrze zabezpieczonym moście 😁
Usuń